Do największych sukcesów pierwszego roku rządów PiS bezsprzecznie zaliczyć trzeba nowy rodzaj argumentowania, który został narzucony polskiej polityce, a nawet szerzej – także wielu publicystom. Jeśli nawet wcześniej ten styl występował, to jednak na marginesie, teraz stał się dominujący i sprawczy, w tym sensie, że jest ściśle powiązany z realną polityką rządzących. Polega on na metodzie, potocznie zwanej odwracaniem kota ogonem; unieważniania, zdawałoby się oczywistych i niepodważalnych, faktów, także odczuć, które one rodzą, oraz dość dowolnym zastępowaniu obowiązujących do tej pory norm przyzwoitości i miar moralnych jakimiś innymi racjami, miarami i logikami.
Do klasyki gatunku należą takie myśli jak ta: im mniej dowodów na winę podejrzanego, tym wina jest większa, bo widać dowody zostały zniszczone. Jak też: im mniej widzimy układów i spisków, tym są one silniejsze, bo się sprawniej ukrywają i maskują. Albo ta: na ważne stanowiska (PZU, PKO, inne) powołujemy osoby bez kompetencji, bo wszyscy fachowcy są z układu. Czy inna: rozmowy z panią poseł Beger w jej sypialni były prowadzone z winy PO, dlatego, że nie chciała ona koalicji z PiS.
To tylko przykłady, ale przecież tak naprawdę to one, i wiele innych, wpisują się w większą konstrukcję, której główny architekt i inżynier, czyli Jarosław Kaczyński, przyjął nadrzędną zasadę – nie ma możliwości, by czegoś nie udało się uzasadnić, nie ma szansy, byśmy nie mieli racji, nie ma oburzenia, którego byśmy nie unieważnili. Ta sztuka została przez Mistrza opanowana tak dalece, że już chyba nikogo by nie zdziwiło, gdyby Jarosław Kaczyński zaatakował swój rząd, koalicję, a nawet samego siebie, i to świetnie uzasadnił. A potem przeszedłby spokojnie do porządku dziennego, czyli do dalszego ciągu rządzenia.