Archiwum Polityki

Sejmowy salon niezależnych

Pokój numer 440 w starym domu poselskim, wyposażony w komputer, trzy telefony i telewizor, to wspólne miejsce pracy posłów niezrzeszonych. Pomagają im dwie sekretarki. Takie rozwiązanie nie jest zbyt komfortowe, zwłaszcza że są to politycy o zupełnie różnych poglądach politycznych. Ale jakoś sobie radzą, być może dlatego, że rzadko w nim bywają, uciekają w miasto. Posłów niezrzeszonych w kołach i klubach parlamentarnych jest dzisiaj 14. Większość z nich to byli członkowie Samoobrony, LPR i SLD, którzy bądź sami opuścili swoje koło, bądź zostali z niego karnie usunięci. Niełatwo być posłem niezrzeszonym. – Przede wszystkim mamy dużo mniejszą siłę przebicia w Sejmie. Trudno jest nam zebrać wymagane podpisy pod inicjatywą ustawodawczą. W klubie ma się je zapewnione z góry, my musimy o nie „żebrać”– wyjaśnia niezrzeszony poseł Zbigniew Nowak. Natomiast Ryszard Chodynicki, były członek klubu SLD, narzeka na brak zaplecza merytorycznego. – W klubach zawsze są zatrudniani ludzie, którzy przygotowują ekspertyzy. My musimy ze wszystkim radzić sobie sami. Ale taka pozycja ma także swoje zalety – daje niezrzeszonym prawo do zabrania głosu na każdy temat. Takie wystąpienie w debacie jest krótkie. – Trwa około pięciu minut – wyjaśnia poseł Chodynicki. – W Samoobronie nie miałem na to żadnych szans, chyba że ktoś podsunął mi kartę z tekstem do odczytania. Teraz mogę występować we własnym imieniu – dodaje Zbigniew Nowak.

Polityka 2.2003 (2383) z dnia 11.01.2003; Ludzie i wydarzenia; s. 12
Reklama