Zpoczątkiem Nowego Roku czuję się trochę jak człowiek, który się spóźnił na samolot. Moje poczucie spóźnienia na święta i Nowy Rok wynika po prostu z tego, że wróciłem za późno z antypodów i nie zdążyłem z jakimś stosownym okolicznościowym tematem felietonu.
Spróbuję to szybko nadrobić w nowym roku. Jestem świadom, jak umowny jest przełom: zmiana ostatniej cyferki w dacie pisanej na pohybel komputerom w kolejności najpierw dzień (bo ten się zmienia najczęściej), potem miesiąc i w końcu rok, który czasem zastępujemy literkami br., co oznacza, że jest dla nas całkiem oczywiste, o który rok tu chodzi.
Od tygodnia rok drugi drugiego tysiąclecia stał się rokiem minionym i możemy to potraktować jako przejaw ciągłego upływu czasu. Dzięki niemu przyszłość się przybliża i stąd obok podsumowań ożywa pokusa projekcji tego, co nastąpi.
Przeglądając nagromadzoną przez ponad dwa miesiące polską prasę, natrafiłem na bardzo ciekawą wymianę korespondencji między profesorem Stefanem Świeżawskim a kardynałem Wojtyłą. Wymiana ta miała miejsce cztery dekady temu, w okresie soboru w Watykanie, ale po części dotyczy swoistej futurologii – czyli wizji chrześcijaństwa w dalekiej przyszłości. Rozmawiając w czasie świąt z sędziwym profesorem zrozumiałem, że ta wizja nawet wśród chrześcijan budzi wciąż swoiste kontrowersje.
Jest wiadome, że ostatnie pół wieku zredukowało znaczenie religii w krajach, które się najszybciej rozwijają. Chrześcijanin nie dopuszcza myśli, że ten proces może doprowadzić do pełnego zaniku wiary, musi więc postawić pytania, jak wiara może się odrodzić. Czy ma się to stać za sprawą takich ludzi jak św. Franciszek, Matka Teresa i tysięcy innych nieznanych i skromnych, skazanych na środki ubogie, czy też potrzebne są także tak zwane środki bogate, a więc kapitał i władza, bez których chrześcijanie stają się zagłuszoną mniejszością nawet w tych społeczeństwach, w których mają liczebną przewagę (przykładem tego drugiego działania może być Opus Dei, do którego sędziwy profesor odnosi się z ostrożnością)?