Archiwum Polityki

Gdzie oni są

Nic nie zmienia się tak szybko jak przeszłość. Rozglądam się dokoła. Czegoś cholera mi brak. Ano właśnie: ze swojskiego krajobrazu zniknęła postać konika, wystającego przed kinem. W ambitniejszych zaś wypadkach – przed teatrem. Podobno system pracy koników był dokładnym odwzorowaniem struktury kinematografii. Podzieleni na zespoły, oprócz szefów mieli kierowników literackich. Wysyłanych na pokazy przedpremierowe, by ocenić, czy należy zakręcić się koło kasy. Kapitalizmu jeszcze wtedy nie było, lecz obowiązywała zasada, wyłożona przez hollywoodzkiego fachmana:
– Jeśli publiczność nie chce przyjść, żadna siła jej nie powstrzyma!

Wzięcie miała również definicja:
– Film, który odnosi sukces frekwencyjny, to komercja. Film, który obywa się bez frekwencji, to dzieło sztuki.

Zastanawiałem się nieraz nad instytucją koników. Ich rodowód, mentalność, sposób widzenia kina to w prostej linii przedłużenie tradycji przedwojennych kiniarzy – właścicieli bądź dzierżawców sal, gdzie wyświetlano najpierw nieme, później rozgadane obrazy. W tej branży liczyła się orientacja i pomysły. Ludwik Starski zapamiętał dzień, kiedy do kawiarni filmowych luftgeszeftów wkroczył jeden z siedmiu braci Lejmanów, roztaczając pawi ogon próżności.
– Ja nie dam już ani złotówki na reklamy w prasie – zapowiedział. – Wpadłem na lepszy sposób, non plus minus.
– Mów pan, o co chodzi? – przerwał mu stolikowy bywalec.
– Czy wiesz pan, co to jest oszołek? Oszołek to mały głupi kuń. Pokazują go w zoo.
– Co ma ten, jak pan powiada – oszołek do reklamy?
– Słuchaj pan: wynajmę w zoo oszołka. Puszczę go na Krakowskie z ogromną planszą. Na planszy będzie napis: Ja jestem głupi oszołek, bo do tej pory nie zobaczyłem „Płomienia miłości” w kinie Światowid.

Polityka 15.2002 (2345) z dnia 13.04.2002; Groński; s. 95
Reklama