Archiwum Polityki

Nie jestem Palestyńczykiem

11 września dokonano krwawego zamachu na Pentagon i centrum Nowego Jorku. W odwecie Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę międzynarodowemu terroryzmowi i zaatakowały domniemane miejsca przebywania winnych. W zmasowanych nalotach na Afganistan – czego nie dało się nijak uniknąć, było więc z góry wliczone w koszta – ginęli też, a może przede wszystkim, cywile nic bezpośrednio z aktami terroryzmu nie mający wspólnego. Opinia publiczna w Polsce zaakceptowała te amerykańskie działania, w telewizji zachwycał się nimi Waldemar Milewicz, a władze nasze na czele z ministrem Siwcem gromko pokrzykującym, że „Polska też jest w stanie wojny” (sic!), usiłowały nawet wysłać w Hindukusz i Paropamis niezłomny Grom, co spełzło na niczym z powodów technicznych oraz małego entuzjazmu Jankesów, a nie z braku chęci.

Od paru lat, z dramatycznym nasileniem w ostatnich miesiącach, dokonywane są systematycznie krwawe zamachy na ludność Tel Awiwu, Jerozolimy, Hajfy... W odwecie Izrael stara się punktowymi uderzeniami zbrojnymi sparaliżować główne centra terroryzmu. W kontratakach tych, czego nie da się uniknąć, ofiarami padają również (choć tutaj nie przede wszystkim) bezpośrednio nie mający nic wspólnego z zamachami terrorystycznymi cywile. Tym razem zarówno nasza opinia publiczna jak i władze zachowują bardzo daleko idącą powściągliwość. Natomiast Waldemar Milewicz w telewizji równa spokojnie „ofiary po obu stronach” (czy taka formuła przyszła mu choćby do głowy w Afganistanie), pokazuje trupy palestyńskich milicjantów komentując, że „Żydzi zabili ich z zimną krwią” i po chwili dopiero niechętnie dodając, iż „taka jest przynajmniej jedna z wersji”, jednoznacznie zaś już potępia fakt, że żołnierze izraelscy szukają terrorystów „nawet pośród rannych w szpitalu”, co, kiedy kubek w kubek to samo robili Amerykanie w Kandaharze, jakoś go zupełnie nie oburzało.

Polityka 15.2002 (2345) z dnia 13.04.2002; Stomma; s. 98
Reklama