Polski stereotyp narodowy zakłada, że oszczędność jest fasadą skąpstwa, a skąpstwo jest najgorszą z możliwych ludzkich przywar.
Narodowe przysłowie radzi z aprobatą „zastaw się a postaw się, czyli aprobuje postępowanie niedorzeczne, oparte na robieniu fałszywego wrażenia, że jesteśmy bogatsi niż jest rzeczywiście. W obliczu propozycji składania zeznań majątkowych podejrzewam, że wielu rodaków znajdzie się w niejasnej sytuacji – jeden imperatyw, ten zakorzeniony w okresie Polski Ludowej, mówi ukryj, co posiadasz, nawet jeśli to zdobyte uczciwie, bo jak się bolszewicy dowiedzą, to zabiorą; a drugi, wyrosły z zasady robienia wrażenia, mówi, żeby zeznać, że się więcej posiada, bo to zrobi wrażenie na sąsiadach (a ci się dowiedzą, bo wiadomo, urząd skarbowy to też ludzie), szczególnie w małym mieście, i jak się dowiedzą, jaki jestem bogaty, to zrobi to na nich wrażenie i rozgadają to na mieście.
Przypuszczam, że z wymienionych dwóch imperatywów ten drugi ma mniejsze szanse powodzenia w wypadku oświadczeń majątkowych, ale na co dzień w życiu Polaków rzadko widać ślady purytańskich ideałów, wedle których majątek służy temu, by inwestować, nie spożywać. Sarmacka postać karmazyna odradza się w średnim i drobnym biznesie, gdzie często drogi samochód albo wystawna siedziba (nie mówiąc o rezydencji) kryją wątłą solidność interesów.
Kryją i wskazują zarazem, bo w interesach bogactwo na pokaz przywodzi widmo bankructwa – przed upadkiem przedsiębiorcy robią wszystko, by pokazać, jak im się powodzi, ale trzeba wielkiej naiwności, żeby inwestować na podstawie pozorów, które dawniej urzędy skarbowe nazywały widomą oznaką zamożności (i wymierzały domiary, bo uczciwym nie powinno się powodzić).