Archiwum Polityki

Martwy jak Przybyszewski

Z ciężkim sercem zabieram kolejny raz głos w sprawie „Wojny polsko-ruskiej” Doroty Masłowskiej, z ciężkim sercem, bo choć było to wydarzenie roku, nie jego jakość tym razem stanowi punkt wyjścia, a rozpaczliwa brednia również tej książce towarzysząca, kuriozalne komentarze, które utwór ten także uruchomił, krytyczno-literacka głuchota, która – jak zresztą często w kontekście utworów intensywnych – rozwinęła przy okazji swe bezbarwne flagi. Nie zamierzam kreować się na strażnika literackiej czci Masłowskiej, nie zamierzam reagować na każdy sprzeciw wobec tej twórczości, przeciwnie, czytelniczy sprzeciw jest ostro w tę prozę wpisany, powinien on istnieć, może być najzwyczajniej w świecie uzasadniony odmiennymi gustami estetycznymi, może być uzasadniony jakimś przekonującym wywodem krytyczno-literackim.

Wywód tego rodzaju próbuje dać w ostatniej (nr 13) „Rzeczy o książkach” Jan Zieliński, niestety wywód ten jest nie tylko nieprzekonujący, jest on też całkowicie fałszywy i merytorycznie błędny. Zajmuję się tym tekstem nie dla obrony Masłowskiej, której zresztą ona jako żywo nie potrzebuje, ale dlatego, że skupiają się w nim jak w soczewce wszelkie manowce krytyki dzisiejszej, jej brak pokory, jej pełna wzgardy – zwłaszcza dla młodej literatury – pycha, jej totalne odklejenie od rzeczywistości, jej pozorna a jałowa, przez co wiodąca do fałszywych wniosków, erudycja, jej głuchota. Głuchota nie tylko na literaturę, głuchota w ogóle na język polski, na rozmaite postacie współczesnej polszczyzny. Kiedy słyszę, jak w telewizyjnej audycji książkowej pewna literacka nieboga poczciwie paple, że język, jakim pisze Masłowska, „słyszymy na co dzień w tramwaju”, wzruszam jedynie z politowaniem ramionami i nie chce mi się nawet fundować wątpliwego dowcipu i pytać: jakim to też tramwajem jeździsz niebogo?

Polityka 1.2003 (2382) z dnia 04.01.2003; Pilch; s. 104
Reklama