Archiwum Polityki

Olej nie do głowy

Niepostrzeżenie i bez wielkich nagłówków w gazetach powróciło do polskiego Sejmu liberum veto. Na czym bowiem polegał ów dziwoląg parlamentaryzmu narodowego? Nie na tym przecież, że któryś z posłów wymuszał na większości swoje zachcianki. Tego próbował ostatnio pan Gabriel Janowski i pomimo dosyć obrzydliwej postawy znacznej części sali jednak się nie udało. Liberum veto funkcjonować nie mogło i nie może bez woli większości. Dopiero wtedy, kiedy większość warchołów uzna prawo pojedynczego warchoła lub mniejszości warchołów do warcholenia, mogą oni bruździć. Władysław Siciński mógłby sobie wrzeszczeć swoje „nie pozwalam” najprzenikliwszym dyszkantem i nic by się złego nie stało, gdyby większość sejmowa pod przewodnictwem marszałka Andrzeja Maksymiliana Fredry nie uznała, że ów wygłup jest obowiązujący. Przy czym uczestnicy owego pamiętnego sejmu 1652 r. mogliby się ostatecznie powołać na okoliczność łagodzącą, a mianowicie złudne i sprzeczne z samą istotą demokracji domniemanie, że większości zdarzyć się może jakowyś zbiorowy amok i wtedy głos jednego sprawiedliwego ocali dobro ogółu.

Nasz kochany Sejm Anno Domini 2002 nawet takiego pokrętnego wytłumaczenia znaleźć nie może. Większość posłów czyni się oto orędownikami minimalnej mniejszości, z całkowitą świadomością, że szkodzi tym ogromnej większości społeczeństwa, a co więcej ogranicza jej prawa. I spokojnie rzecz przegłosowuje. W głowie się nie mieści? Coś mi się pomyliło?

Otóż w głowie się rzeczywiście nie mieści, mnie się natomiast niestety nic a nic nie pomyliło. Chodzi o lanie oleju rzepakowego do benzyny, połączone z udzieleniem temu świństwu całkowitego monopolu, czyli z zakazem sprzedawania równolegle benzyny niezepsutej.

Polityka 1.2003 (2382) z dnia 04.01.2003; Stomma; s. 106
Reklama