Podróż w głąb nieistniejącego już miasta wymaga przewodnika. Bez niego dawny żydowski Kazimierz jest jak wyblakła pocztówka bez adresata i nadawcy. Przewodnika wymaga również podróż po mieście, które nieoczekiwanie ożyło. Mieście artystów, filozofów, pisarzy, wynalazców wróżących maszyn i wizjonerów, wreszcie kilku żuli i jednej królowej.
Nazywam się Henryk Halkowski. Mam słabość do słodyczy i ptaków. W moim dawnym domu mieszkały ze mną w kuchni gołębie. Teraz karmię je w ogródkach knajpek przy ulicy Szerokiej na Kazimierzu. Jestem architektem, historykiem i filozofem. I przewodnikiem. Jak też Żydem. Jednym z niewielu, którzy żyją jeszcze na krakowskim Kazimierzu i o nim piszą. Ten dawny żydowski przedwojenny sztetl znam jedynie z opowieści. To była przeludniona dzielnica. Prawie 70 tys.
Polityka
26.2002
(2356) z dnia 29.06.2002;
Na własne oczy;
s. 100