Archiwum Polityki

Śmierć nadejdzie jutro

:-,

Bond, James Bond, ma 40 lat i nadal czuje się świetnie. Może tylko stał się bardziej gwałtowny, za to mniej elegancki – ale takie są czasy. W nowym, dwudziestym już, odcinku przygód najsławniejszy agent świata znowu ściga szaleńca zagrażającego ludzkości, a swą wyjątkowo trudną misję rozpoczyna na granicy między Północną i Południową Koreą. Ma pecha, trafia do miejscowego więzienia, a nawet podejrzany jest o zdradę. Po odzyskaniu wolności ściga uparcie przeciwnika, trafiając nawet na Islandię, gdzie rozgrywa się kilka kluczowych scen. Dla potrzeb filmu „Śmierć nadejdzie jutro” zbudowano autentyczny lodowy pałac, który wygląda baśniowo, jakby to była posiadłość Królowej Śniegu. W tej scenerii nie dziwi nawet nowy pojazd Bonda – niewidzialny samochód. Baśniowość łączy się w filmie z elementami science fiction. Bond zagląda np. do specjalistycznej kliniki na Kubie, gdzie pacjentom podmienia się kod genetyczny. Ponadto jest tak jak w poprzednich „bondach”: szybkie tempo, mnóstwo pogoni i pojedynków. Są też dwie piękne dziewczyny, z których bardziej wyeksponowana jest Halle Berry, która wychodzi z gracją z morza (jak Ursula Andress 40 lat temu w „Doktorze No.”). Fanowi Bonda wstyd się przyznać, ale mimo wręcz nadmiaru atrakcji po raz pierwszy agent 007 trochę mnie znudził, zwłaszcza w drugiej części filmu. A niech mu wreszcie ktoś porządnie dołoży – myślałem brzydko, wiedząc, iż przecież wszystko skończy się dobrze. Już wiadomo, że powstanie Bond nr 21 i zagra go znowu Pierce Brosnan.

(zp)

:-) świetne
:-, dobre
:-' średnie
:-( złe
Polityka 48.2002 (2378) z dnia 30.11.2002; Kultura; s. 52
Reklama