Premiera „Łucji z Lammermoor” Donizettiego w Operze Narodowej była wydarzeniem – Piotr Beczała, najwybitniejszy polski tenor, wystąpił w niej w roli Edgarda (jedyny raz, w przerwie między spektaklami w Covent Garden). Do wysokiego poziomu wieczoru przyczyniła się też Joanna Woś w roli tytułowej oraz Marcin Bronikowski jako brat Łucji, Enrico. Ale taki zestaw solistów już się nie powtórzy – codzienność będzie dużo słabsza (zwłaszcza jeśli chodzi o partię Edgarda). Reżyseria Michała Znanieckiego też nie jest tym razem szczególnie porywająca. Założeniem było lekkie udziwnienie inscenizacji pozornie tradycyjnej, w stylowych dekoracjach. Jeśli w pierwszym akcie patrzymy na park, gdzie spotykają się nieszczęśliwi kochankowie, z lotu ptaka, co ma być widokiem z perspektywy zakochanej Łucji, a w drugim akcie pokój, gdzie Łucja zostaje przekonana przez brata, iż została zdradzona, coraz bardziej przytłacza poprzez obniżanie się sufitu – ma to pewien sens. Ale postawienie na głowie zamkowej sali, w której odbywa się ślub, wydaje się już zbyt naciąganym gestem; zupełnie zaś nie można zrozumieć takich chwytów jak erotyczne zapędy brata wobec siostry. Za to poziom muzyczny spektaklu jest dzięki rozumiejącemu belcanto dyrygentowi Willowi Crutchfieldowi naprawdę przyzwoity.