Archiwum Polityki

Bez gry wstępnej

Prasa w Ameryce umiera, w ostatnich latach pracę straciło 25 proc. dziennikarzy – alarmuje na swoim blogu nasz uczony kolega Edwin Bendyk, który fruwa gdzieś wysoko w sieci i stamtąd lepiej widzi, co dzieje się na Ziemi. Zmierzamy do śmierci „zjawiska, jakim były gazety”. Amerykański specjalista w książce pod wymownym tytułem „Znikająca gazeta” przewiduje, że ostatnia gazeta dotrze do czytelnika w 2043 r. Mamy więc jeszcze trochę czasu, bo w Ameryce wszystko rodzi się i umiera najwcześniej, ale w Polsce również spada sprzedaż gazet i czasopism (szczęśliwie „Polityka” jeszcze się trzyma).

Moja pierwsza refleksja jest egoistyczna, ale za to szczera: nie przewiduję pisania felietonów przez kolejne 50 lat, więc najpierw pewnie zniknę ja, a dopiero potem moje medium. Ta kolejność mi odpowiada. Mogę zawołać jak ten Czech, który słuchał referatu o świetlanych perspektywach socjalizmu: – Ja się nie boję. Ja mam raka!

Agonia prasy trwa nie od dziś. Pierwszym gatunkiem, który wymarł, byli krytycy i recenzenci. Kiedy rozpoczynałem pracę, ponad pół wieku temu, krytycy byli mądrzy i ważni jak słonie wśród zwierząt. W „Polityce” Konstanty Puzyna pisał o teatrze, Jerzy Waldorff o muzyce, Artur Sandauer o poezji, Tadeusz Drewnowski o prozie, genialny Zygmunt Kałużyński o filmie, a gdzie indziej o książkach pisał Jarosław Iwaszkiewicz, o koncertach zaś – Zygmunt Mycielski. To były dla młodego dziennikarza ogromne nazwiska. Krytycy stanowili elitę. Pochylał się nad nimi redaktor, cenzor i towarzysz w KC, a na końcu – stolik w Czytelniku. Redaktor naczelny „Polityki” Mieczysław Rakowski – mimo że jego obie kolejne żony były artystkami (a wiele artystek pragnęło podzielić ich los u boku naczelnego redaktora) – w recenzje nie ingerował.

Polityka 15.2008 (2649) z dnia 12.04.2008; Passent; s. 112
Reklama