Żeby zostać prezydentem Pakistanu, trzeba mieć koligacje rodzinne z poprzednimi liderami, trzeba spędzić lata w więzieniu lub na wygnaniu, być wojskowym albo przyjacielem wojskowych. Trzeba być muzułmaninem, który twardym słowem wypowie się o Indiach – a dziś trzeba wiedzieć, gdzie są kody do broni jądrowej, które zabrał ze sobą gen. Pervez Musharraf. Nowo wybrany Asif Ali Zardari ma te cechy. Ukończył szkołę kadetów w Petaro, w Londynie kształcił się w zakresie biznesu i przedsiębiorczości. W 1987 r. ożenił się z Benazir Bhutto, córką byłego prezydenta i premiera. Kiedy pani Bhutto została szefową rządu, Zardari był ministrem w jej gabinecie – najpierw środowiska, potem inwestycji (1995–96). Mówiono o tej decyzji: to tak, jakby postawić Drakulę na straży banku krwi. Mówiono też o nim „pan 10 procent”, co w Azji Południowej oznacza koszta uzyskania kontraktu. Po upadku pani Bhutto trafił do więzienia i skazany za korupcję spędził tam 11 lat. Nie skorzystał, jak ona, z możliwości banicji. Wybierano go do parlamentu także z więzienia. Senatorem był do przewrotu wojskowego gen. Musharrafa w 1999 r. Pakistańczycy pamiętają mu, że zezwolił na wprowadzenie telefonów komórkowych.Gdyby pani Bhutto nie zginęła w zamachu w Karaczi (2007), zapewne porozumieliby się z Musharrafem. Teraz będzie to musiał zrobić Zardari albo kody do broni jądrowej mogą trafić w ręce talibów.