Ten szczególny wysyp to efekt przesunięcia terminu egzaminów z końca czerwca na wrzesień, ale też i wzrostu wiary absolwentów wydziałów prawa w otwarcie się korporacji prawniczych po wejściu w życie tzw. ustawy Gosiewskiego. Prawie każdy absolwent widzi się dziś w adwokackiej czy radcowskiej todze albo w dochodowej kancelarii notarialnej bądź komorniczej.
Egzaminy na aplikacje nadal organizują prawnicze samorządy. Natomiast Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowuje testy i to minister powołuje członków komisji egzaminacyjnych oraz przyjmuje odwołania. Do 2005 r. za rekrutację aplikantów odpowiadały i prowadziły ją same korporacje. System mocno krytykowano, bo ułatwiał powielanie karier prawniczych w rodzinach i ograniczał rozwój rynku usług prawnych (wpływając na ich koszt), bo korporacje decydowały też o liczbie aplikantów.
Bez wspólnego pożycia
Obecnie, aby wyeliminować zarzut nepotyzmu, każdy egzaminator (ok. 420 osób we wszystkich komisjach) składa pisemne oświadczenia, że z żadnym z kandydatów zdających przed jego komisją nie pozostaje w stosunku małżeństwa, pokrewieństwa i powinowactwa do drugiego stopnia, przysposobienia ani też nie pozostaje we wspólnym pożyciu lub w zależności służbowej. Nie ma limitów przyjęć, bo aplikantem zostaje każdy, kto prawidłowo odpowie na co najmniej 190 z 250 pytań testu (kandydaci na komorników na 90 ze 150 pytań).
Do egzaminu stanąć może każda osoba z polskim obywatelstwem, dyplomem magistra prawa i czystym kontem w Krajowym Rejestrze Karnym. Także taka, co oblała egzamin w poprzednich latach. Uiścić trzeba dość wysoką opłatę egzaminacyjną – 563 zł. Wpłaty te (w tym roku ok. 7,4 mln zł) są dochodem Skarbu Państwa. Pokrywa się z nich korporacjom koszty zorganizowania egzaminów oraz gaże egzaminatorów.