Archiwum Polityki

Żałoba na żywo

Jak media zmełły śląską tragedię na reality show w stylu tabloidów

Tragedia na Śląsku przykuła mnie do telewizora. Ale z godziny na godzinę rósł we mnie opór. Nie miałem za złe reporterom, że powtarzają w kółko te same okruchy informacji, ani prezenterom, że zadają wciąż te same pytania, na które reporterzy prawie nigdy nie umieli konkretnie odpowiedzieć. W pierwszych godzinach po nieszczęściu taki chaos przekazu jest nieunikniony.

Nie zarzucam nikomu umyślnej złej woli, chcę się podzielić wątpliwościami zaangażowanego odbiorcy. Rzecz nie w tym, której stacji wyszło lepiej lub gorzej, lecz w tym, czemu telewizja jako środek masowego przekazu i porozumiewania się w takich przypadkach zawodzi i w czym zawodzi.

Wirus „T”

Skupiam się na telewizji, bo to ona ma dziś największy wpływ na masową publiczność. Ale urósł jej bezwzględny rywal – prasa zwana tabloidami. Te gazety – zwane dawniej brukowymi – nie znają granic, których media zwane poważnymi nie powinny przekraczać.

Zdjęcia ofiar, drastyczne szczegóły, intymne świadectwa, zapisy rozmów z telefonów komórkowych, słowem – krew, pot i łzy to właśnie tabloidy. Jeśli informacja, to zawsze podlana ostrym sosem emocji, jeśli bohater pozytywny – to taki, który wywołuje powszechne współczucie, albo taki, który poprawia narodowe samopoczucie. Jeśli sprawa, to taka, wokół której można rozkręcić akcję społeczną, a przy okazji zdobyć jeszcze więcej rozgłosu.

Mówią, że ryba psuje się od głowy. Ale tu psucie zaczyna się od ogona. W kraju, gdzie ludzie z porządnym wykształceniem wciąż stanowią wyraźną mniejszość, tabloidy spychają telewizję do narożnika. Na deskach jeszcze nie leży, ale broni się coraz słabiej. Media zatrute wirusem „T” potykają się tak jak na Śląsku. Oto, kiedy potknięcia te – zwłaszcza w telewizjach – wywołują mój sprzeciw.

Polityka 7.2006 (2542) z dnia 18.02.2006; Ogląd i pogląd; s. 40
Reklama