Uciekał przed różnymi zagrożeniami, desperacko powracał do Rosji, gdzie musiał grać, wiele przemilczać, lawirować, żeby przeżyć i wydawać w kraju swoje książki, prawdziwe i kłamliwe jak on sam. Autorka najnowszej jego biografii uważa go za „średniej klasy powieściopisarza i nie najlepszego poetę”, nawet jego ogromną autobiografię, której poświęcił ostatnią część życia, przyjmuje jako zbiór wyznań niepełnych, pytań bez odpowiedzi, faktów starannie wybieranych. Ale właśnie on, człowiek w nieustannym potrzasku, pilnowany przez różne władze, był jednocześnie czarnym baranem, który nieraz beczał pospołu z innymi baranami, oraz wyjątkowym białym krukiem, jak nazwała go zaprzyjaźniona z nim przez pięćdziesiąt lat Nadieżda Mandelsztam, rozumiejąca szamotaninę Erenburga oraz jego cierpienie dalekie od wygodnych albo i niekiedy podłych wyborów innych pisarzy radzieckich.