Rząd ma zamiar zamachnąć się na kolegów i zlikwidować niektóre fundusze celowe, a ich pieniądze przekazać samorządom. Jest to pomysł słuszny, choć nienowy – wszystkie tego rodzaju twory zostały rozwiązane w 1990 r. Liczne wpływowe lobbies szybko jednak znów powołały je do życia. Są przecież najtłustszymi kąskami, o które toczą się zażarte boje przy podziale łupów po każdych wyborach parlamentarnych. Twory te dysponują bowiem sumami podobnymi jak budżet całego państwa, największy z nich – Fundusz Ubezpieczeń Społecznych – obraca rocznie ponad 100 mld zł. Wydawanie tych pieniędzy odbywa się jednak poza publiczną kontrolą. Nadzoruje je nie parlament, ale poszczególni ministrowie – zwykle z tej samej partii co obsada Funduszu – i opozycji od tego wara. Nic więc dziwnego, że na samo swoje istnienie fundusze pożerają 8–15 proc. środków. Chociaż więc likwidacja nawet kilku będzie z pewnością bardzo trudna, to tak naprawdę o sukcesie powiemy dopiero wtedy, gdy społeczeństwo zacznie sprawować autentyczną kontrolę nad sposobem wydawania tych ogromnych sum. Nie chodzi bowiem o zmianę szyldów, chodzi o pieniądze.