Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Beztlenowcy

Najpotrzebniejszym do życia żywiołem jest dla nas woda. Bez wody wszystko usycha, podlane rwie się do życia. Jak każdy żywioł woda czasami płata figle i występuje w nadmiarze. Cierpimy wtedy z powodu powodzi (i odkrywamy, ze zdziwieniem, że trzeba się było ubezpieczyć).

Rzadziej, w naszym klimacie, zderzamy się z innym żywiołem, jakim jest powietrze. Trąby czy huragany są specjalnością obszarów podzwrotnikowych. Na naszej północy są rzadkością i nie działają tak silnie na wyobraźnię. Nadmiar powietrza, w postaci wichury, w jakimś stopniu przypomina powódź. Nie ma natomiast żadnej analogii do tego, czym jest susza. Chyba że znajdziemy się kiedyś na wysokości powyżej tatrzańskich Rysów, czyli na przykład w Bogocie.

Po dziesięciu godzinach lotu z Europy, samolotem z zakazem palenia na pokładzie, spragnieni nikotyny nałogowcy zaciągają się na lotnisku i często padają zemdleni ku uciesze innych pasażerów. Tu brak tlenu przypomina suszę i wystarczy parę energicznych kroków czy podbiegnięcie na schodach i każdy może się poczuć tak, jak zapewne będzie się czuł na starość – nagły bezdech, gwiazdki w oczach i niemęska słabość.

Po tygodniu organizm wytwarza brakujące czerwone ciałka i wtedy subiektywnie przestajemy odczuwać efekt suszy, ale też zwykle kończy się wizyta, jak ta, którą odbyłem uczestnicząc w ubiegłym tygodniu w przeglądzie moich filmów i zajęciach ze studentami na Uniwersytecie zwanym Narodowym. Uniwersytet, jak przystoi w kraju Ameryki Południowej, nosi na murach rewolucyjne hasła i portrety Che Guevary. Obdarza też tytułem doktora honoris causa Chomsky’ego, który w wykładzie z okazji tego tytułu głosi, że jego rodacy, północni Amerykanie, sami są sobie winni zamachów na Manhattanie.

Polityka 25.2002 (2355) z dnia 22.06.2002; Zanussi; s. 97
Reklama