Archiwum Polityki

Bezgłośni straszą

Przed wyborami prezydenckimi we Francji pisałem, że społeczeństwa zachodnioeuropejskie są znudzone polityką i głęboko sfrustrowane tym, co i na naszym rodzimym gruncie staje się coraz bardziej oczywiste, że jakkolwiek się wypowiedzą (w granicach odpowiedzialności obywatelskiej oczywiście), wszystko i tak zostanie po staremu. Protagoniści polityczni z prawa i lewa mogą obmawiać się i z temperamentem otępiać wzajemnie, żeby tylko stworzyć pozory, że się różnią. Mogą też obiecywać, co im ślina na język przyniesie. Kiedy dojdzie co do czego, czyli kiedy dojdą do władzy, z wielkiej chmury nawet kapuśniaczek nie spadnie. Skończy się na jakichś podatkowych minidrgnięciach, stopach procentowych punkt wte albo wewte, narzekaniu na poprzedników, zmianach personalnych... czyli na niczym. Nawet na jakiś symbolik wyobraźni zabraknie. Tak przynajmniej uważa publiczność.

Przyjęło się powszechnie pojęcie „klasa polityczna”. Jest to termin złowieszczy. Oznacza bowiem, że ludzie władzy postrzegani są jako odrębna grupa społeczna mająca swoje własne systemy wartości i interesy, inne zupełnie od stanowiących doczesność obywateli spoza układu prominenckiego. Jest to nawiasem mówiąc koncepcja zgoła jeszcze optymistyczna; bliższej rzeczywistości byłby bowiem pogląd, że „klasa polityczna” to grupa zagubionych osobników robiących ważne miny i dyskutujących w telewizyjnych mediach, nie mających jednak żadnej szerszej wizji społecznej, ograniczających więc działania do pragmatyczno-technicznych retuszów, które lepiej by od nich wykonali fachowcy. Jednocześnie bezwład instytucji jest tak przemożny, że oderwanych korzeni nie da się nijak wsadzić na powrót w ziemię.

Czyż można się w tej sytuacji dziwić, że coraz większa część społeczeństwa przestaje się zgoła poczuwać do więzów z „klasą polityczną” i nie partycypuje w tym, co uważa za organizowane przez nią bezprzedmiotowe igrzyska, czyli nie idzie do wyborów albo też daje się uwieść oszalałym demagogom na kształt naszej Ligi Polskich Rodzin czy Samoobrony?

Polityka 25.2002 (2355) z dnia 22.06.2002; Stomma; s. 98
Reklama