W „Gazecie Wyborczej” nr 265 Roman Pawłowski daje kąśliwą i ponaglającą notkę tyczącą wyboru nowego dyrektora Teatru Narodowego. „Resort kultury uparcie nie podaje żadnych informacji w sprawie powołania nowego dyrektora Teatru Narodowego na miejsce Jerzego Grzegorzewskiego. Do prasy przeciekają nieoficjalne wiadomości. (...) Zaskakuje mnie dyskrecja pana ministra. Pozostał on głuchy na mój apel o podniesienie kurtyny przy wyborze nowego szefa narodowej sceny. Zamiast przedstawić kryteria wyboru, nazwiska twórców, z którymi ministerstwo prowadzi rozmowy, wskazać w czym są lepsi, następnie wybrać najlepszego – skazuje opinię publiczną na domysły. Pod tym względem urząd przy Krakowskim Przedmieściu jest bardziej nieodgadniony niż Sfinks. Minister nie ma oczywiście obowiązku konsultować tej decyzji z kimkolwiek, prawo daje mu niezależność. Ale jawność przysłużyłaby się odbudowaniu zaufania do Ministerstwa Kultury i ustrzegła przed błędami, takimi jak nominacja Grzegorzewskiego, która również odbyła się w pełnej dyskrecji”. Otóż tak jak pełna wiedza o tym, jaki ma być teatr – Pawłowski ma taką wiedzę – jest dowodem ignorancji i braku pokory, tak też pełna wiedza, kto będzie najlepszy na dyrektora Narodowego, jest frajerstwem litym. Z góry nie wiadomo, jaki będzie X, Y czy Z. Swego czasu mój przyjaciel Janek Nowicki publicznie zaproponował, żebym ja został dyrektorem Teatru Starego w Krakowie – dopiero teraz przychodzi mi do głowy, że niepotrzebnie uważałem to wyłącznie za dowcip czysty – kto wie, może bym się sprawdził. Pawłowski zdaje się wierzyć w prerogatywy: kto najlepiej rokuje, będzie najlepszym dyrektorem – czyżby szlachetna wiara w siebie mogła przybierać aż tak brawurowe kształty?