Kiedy za temat Holocaustu biorą się specjaliści od kina rozrywkowego, spodziewać się należy wszystkiego. Zrealizowana przez Paula Verhoevena w jego rodzinnej Holandii „Czarna księga” przypomina raczej dobrze skonstruowany thriller osadzony w realiach końca II wojny światowej niż problemowe kino, powiedzmy, w stylu „Pianisty”. Żydowska piosenkarka (Carice Van Houten) po stracie całej rodziny i bliskich wstępuje do ruchu oporu. Otrzymuje zadanie uwiedzenia szefa gestapo i wymuszenia od niego pomocy: wydostania z niemieckiego więzienia kilku bojowników. Dylematy moralne dziewczyny, jej heroizm i poświęcenie gasną w obliczu wybuchu namiętnego uczucia między katem i ofiarą. Taki punkt wyjścia prowokuje do bardzo ciekawych pytań o sens indywidualnego szczęścia w nienormalnych czasach, o granice kolaboracji, cenę, jaką trzeba zapłacić za zakazaną miłość oraz możliwość przebaczenia i ocalenia. Twórca „Nagiego instynktu” i „Showgirls” niespecjalnie jednak wydaje się zainteresowany przesadnym komplikowaniem tej historii, która, jak informuje napis na początku filmu, wydarzyła się naprawdę. Nie byłby sobą, gdyby konfliktów sumienia nie zastąpił dynamiczną fabułą, okraszoną frywolnymi scenami erotycznymi, co w połączeniu z dramatycznymi obrazami polowania na Żydów musi budzić niestety konsternację. Przynajmniej w Polsce, gdzie o Zagładzie zwykło się opowiadać w odmiennej tonacji.