Lech Majewski, reżyser, pisarz, poeta, malarz i twórca multimedialny, o swych wystawach w Nowym Jorku i Łodzi:
W nowojorskim MoMA dobiegła końca retrospektywa pańskiego dorobku. Bardzo to pan przeżywał?
Być uhonorowanym indywidualną retrospektywą przez najważniejsze muzeum sztuki współczesnej na świecie jest niezwykłym wydarzeniem dla każdego artysty. Szczególnie gdy mu mówią, że jest jednym z najmłodszych, którego to spotkało.
Jak ekstrawertyczni Amerykanie odbierali pańską metafizyczną, skupioną sztukę?
Zadziwiająco dobrze. Sporo myślących ludzi odczuwa przesyt telewizyjną prymitywnością współczesnego języka filmowego czy też epatowaniem specjalnymi efektami, w których bohater w zwolnionym tempie wykonuje salta uciekając przed kulami.
W MoMA miała miejsce premiera najnowszej pańskiej pracy „KrewPoety”. Czy stosując tradycyjny podział bardziej należy ona do świata filmu czy sztuk wizualnych. A może do świata poezji?
To pogranicze trzech światów: sztuki, filmu i fotografii. 33 osobne wideoarty wyświetlane symultanicznie należą do świata sztuki; ułożone linearnie stają się filmem; fotografie i light-boxy to osobny rozdział. Poezja i malarstwo są immanentnymi pierwiastkami mojego rodowodu artystycznego.
Laurence Kardish, kurator retrospektywy w Museum of Modern Art., twierdzi nawet, że „KrewPoety” jest najpełniejszym wyrazem moich dotychczasowych realizacji, wynika z wcześniejszych dokonań, ale stanowi odrębną całość. Dla niego w ogóle moje filmy i „wideofreski” są bardzo osobistym, odrębnym światem.
Od 19 maja „KrewPoety” pokazywana będzie w łódzkim Atlasie Sztuki. Od strony formalnej zapowiada się prezentacja dość niezwykła, coś jakby wizualny odpowiednik „Gry w klasy” Cortazara...
...albo „Ogrodu o rozwidlających się ścieżkach” Borgesa.