Nie zarzucałem Henrykowi Głębockiemu braku konfrontacji z innymi źródłami (o to oskarżałem twórców raportu o ojcu Hejmo) ani też nie zalecałem korzystania akurat z relacji konfidentów. Zarzucałem Głębockiemu brak odpowiedzi na pytanie kluczowe: jak publikowane w podziemiu teksty Maleszki odzwierciedlały politykę SB. Nie broniłem Henryka Karkoszy jako osoby, bo czynić tego nie mogłem, nie znając dokumentów. Opowiadałem się natomiast za prawem obywatela do obrony i protestowałem przeciw praktykom, w których o godności i czci osoby ludzkiej decyduje anonimowy archiwista IPN. Nie prowadzę „publicystycznej krucjaty” i nie jestem za „zablokowaniem archiwów przejętych przez IPN”. Uważam tylko, że ipeenowscy historycy nie powinni wchodzić w rolę prokuratora, że ich zadaniem jest opisywanie przeszłości i ukazywanie mechanizmów, a nie niszczenie żyjących ludzi. Dr Głębocki przytacza numery stron, na których są udokumentowane zagraniczne zlecenia Maleszki, ale to dotyczy schyłku lat osiemdziesiątych, tymczasem mnie przecież chodziło o fakt, że wcześniej (na s. 117) czytaliśmy, że Maleszka był („jak świadczą poszlaki”) wykorzystywany dla takich zleceń już od r. 1977.
Wciąż więc nie wiem, na jakiej podstawie przesuwa Głębocki te działania o 9–11 lat wstecz. Czy rzeczywiście stosuję „metodę wyrwanych z kontekstu cytatów”, o tym niech wyrokują czytelnicy. Podobnie jak o tym, czy odbieranie mi prawa głosu jako poloniście jest argumentem merytorycznym. I czy ostatni akapit jest chwytem fair. A przecież do argumentów z mojego artykułu mogę dodać dalsze: np. wywód Głębockiego ze s. 119, gdzie najpierw pisze on o pobiciach przez bojówki SZSP (nazwane tu zresztą SZP i rozwiązane jako Służba Zwycięstwu Polski [!