Odwiedziliśmy więc nową włoską restaurację San Lorenzo. W kilka dni później jedliśmy także w niedawno otwartej greckiej restauracji Agnieszki i Marcina Kręglickich – Meltemi. Obie wyprawy bardzo udane.
San Lorenzo ****
Pomiędzy al. Solidarności a Elektoralną, na chodniku ulicy Jana Pawła II, brama jak łuk triumfalny zachęca do wejścia do ogródka. Upał zaś i hałas samochodów jadących tą wielce ruchliwą arterią popycha nas do wnętrza kamienicy. Na pierwszym piętrze sale, wysokie jak pobliska Hala Mirowska, zastawione eleganckimi stolikami z wielce wygodnymi krzesłami. Z okien można obserwować ruch uliczny bądź – z drugiej strony – zieleń drzew rosnących na podwórzu.
Kelnerki szybko podają karty dań i win i już jesteśmy z powrotem w Italii. Ośmiorniczki w białym winie (30 zł), carpaccio (30 zł), rucola z pomidorami i parmezanem (25 zł) to wstęp zachęcający do spędzenia w San Lorenzo znacznie więcej czasu. Tutejsi kucharze – jeden z Sardynii, a drugi z Toskanii – znają się na swojej robocie. I penne pikante (20 zł), i spaghetti z owocami morza (40 zł) były jak należy – al dente, czyli lekko twardawe. Na dodatek sos pikantny w kluseczkach był niezwykle aromatyczny, a w spaghetti małży, krewetek i kalmarów zatrzęsienie. Słowem – raj dla miłośników kuchni włoskiej. Na dodatek ten sposób gotowania wszelkich kluch powoduje, że można je zjadać bezkarnie nie obawiając się o tuszę.
Nie tylko makarony są w San Lorenzo doskonale przyrządzane. Dwa rodzaje polędwicy wołowej, którą, mimo wysiłków licznych zastępów dziennikarzy straszących świat BSE, spokojnie zamawiamy, usmażone były po mistrzowsku. Z wierzchu rumiane, wewnątrz krwiste, aromatyczne dzięki śródziemnomorskim ziołom i ostre dzięki świeżemu pieprzowi.