16-letniego Michała K. z Olsztyna kilku mężczyzn dopadło na osiedlowym parkingu, kiedy szedł rano do szkoły. Wrzucili go do samochodu, wywieźli pod miasto. W lesie zmienili auto, chłopaka ze skrępowanymi rękoma i zaklejonymi taśmą samoprzylepną oczami umieścili w bagażniku. Zawieźli aż pod Łódź, tam – w altanie należącej do rodziny jednego z członków grupy – miał przebywać aż do wpłacenia przez ojca okupu w wysokości 650 tys. dol. Nastolatek wykorzystał chwilę nieuwagi bandytów i uciekł. Następnego dnia olsztyńska policja tryumfalnie ogłosiła tę ucieczkę jako własny sukces.
W tym czasie w Olsztynie panowała już psychoza strachu. Miejscowi biznesmeni stali się celem dla bandytów. Ludzi porywano sprzed domów, z parkingów, z ulicy. Takich akcji odbyło się przynajmniej 20. Oficjalnie policja komentowała, że właściwie nic się nie dzieje, bo nie ma sygnałów o uprowadzeniach. Nieoficjalnie zaś, że prawdopodobnie chodzi o wzajemne rozliczenia. Porwania to miał być taki lokalny patent na wymuszenie zwrotu długu.
Przedmiotem zakończonego 29 października 2002 r. procesu były zaledwie cztery przypadki uprowadzeń. Tylko taką serię udowodniono ludziom zgromadzonym na ławie oskarżonych. Przed porwaniem Michała szajka dopadła Piotra L., przedsiębiorcę. Przez 5 dni więziono go przykutego łańcuchami do ściany w drewnianej szopie w Kosowie Lackim. Za uwolnienie zażądano od żony Piotra L. 300 tys. zł okupu. Zdołała zebrać jedynie 170 tys. zł, bandyci po otrzymaniu tej sumy uwolnili zakładnika. Później porwano Zbigniewa Ł., właściciela firmy handlowej. Okup początkowo miał wynosić 1 mln zł, bandyci przystali na 460 tys. zł, bo tylko tyle pieniędzy udało się zgromadzić rodzinie. Ł. wypuszczono po tygodniu przetrzymywania w podolsztyńskiej wsi. Wreszcie gang uprowadził Piotra R.