W listopadzie 2001 r., z powodu zapowiedzi wprowadzenia 20-procentowego podatku od zysków z lokat, w strukturze oszczędności Polaków nastąpiło małe trzęsienie ziemi. Miliardy złotych przepłynęły z rachunków bieżących na terminowe. Jak ciepłe bułki sprzedawały się obligacje Skarbu Państwa, swoje pięć minut miały fundusze ubezpieczeniowe, a przede wszystkim fundusze inwestycyjne.
Dzisiaj szacuje się, że łącznie, po ostrej kampanii reklamowej ze strony banków, miejsce pobytu zmieniło przynajmniej kilkanaście miliardów złotych. Ludzie zakładali nawet i piętnastoletnie lokaty, kupowali jednostki funduszy inwestycyjnych, zrywali, choćby tuż przed terminem, depozyty, by otworzyć nowe, a co lepiej sytuowani zaciągali nawet pożyczki pod kapitałowe inwestycje. Bardzo często jednak, mimo perspektywy trwałego wprowadzenia podatku, czas lokaty ograniczono do roku. Same banki szacują, że w tym miesiącu uwolnione zostanie z lokat przynajmniej 7 mld zł, które można częściowo np. przejeść (idą w końcu święta) lub gdzieś zainwestować. Na co zdecydują się właściciele?
Ucieczka przez giełdę
Z punktu widzenia oszczędzających sytuacja jest dość marna. Przez ostatni rok Rada Polityki Pieniężnej już siedmiokrotnie obniżała oficjalne stopy procentowe, a banki były jeszcze bardziej gorliwe. Prócz tego jest 20-procentowy podatek, a rentowności kolejnych serii skarbowych obligacji bardzo szybko spadają. Banki przekonują jednak swoich klientów, że nie wszystko jest całkiem stracone. Do końca 2003 r. zyski z operacji kapitałowych przeprowadzanych poprzez giełdę nie są opodatkowane. Można to wykorzystać.
Między Skarbem Państwa a bankami zaczęła się więc gra o miejsce lokowania oszczędności, a także o podział około 60 mln zł z podatku, który może wpłynąć albo nie wpłynąć.