W czasach PRL przyjął się obyczaj wystosowywania listów otwartych, zazwyczaj protestujących lub biorących kogoś w obronę. Podpisanie takiego listu niosło ryzyko, wszak władza nie lubiła niepokornych. Ale też było to swoiste wyróżnienie, bowiem do złożenia podpisu zapraszano tylko mędrców i niekwestionowane autorytety. Wystarczy przypomnieć słynny „List 34” – faktyczną listę obecności największych sław polskiej kultury i nauki owych czasów. Dziś nie tylko staniała odwaga, nie tylko rzadziej pisuje się listy otwarte, ale i kryteria autorskie uległy daleko idącym przemianom.
Oto bowiem czytam, że grupa 30 intelektualistów (uwaga na ów termin) z Trójmiasta wystąpiła z listem otwartym do rządu Danii w sprawie wicepremiera rządu Czeczenii. Niestety, w prasie nie wymieniono całej trzydziestki, ale te kilka nazwisk, które wybrano, całkowicie wystarcza. Są to m.in.: Piotr Semka, Andrzej Gwiazda, Marek Jurek, siostry benedyktynki z Ełku.
Okazuje się, że dziś nie trzeba być intelektualistą, by list podpisać. Dziś wystarczy list podpisać, by stać się intelektualistą.