Filmy kinowe powstałe na bazie telewizyjnych seriali mają długą tradycję, ciągnącą się przynajmniej od „Pana Wołodyjowskiego”. Jednak w przypadku „Sfory” precedens polega na tym, że film wchodzi na ekrany jeszcze przed zakończeniem telewizyjnej emisji. Zadecydowały względy komercyjne. Wojciech Wójcik – król wschodnioeuropejskiego kina sensacyjnego, ma swoją publiczność, która zaciekawiona serialem pewnie pofatyguje się do kina, by poznać finał. „Sfora” została zainspirowana niewyjaśnioną do dziś sprawą zabójstwa generała Papały. Ciemne machinacje skorumpowanych przedstawicieli władzy starają się wykryć „sprawiedliwi ponad prawem” trzej przyjaciele: poczciwy glina (Olaf Lubaszenko), świeżo upieczony prokurator (Radosław Pazura) i działający na własną rękę były stróż prawa z zagadkową przeszłością (Paweł Wilczak). Dlaczego fabuła kinowa nie broni się tak jak serial? Zostały z niej usunięte fragmenty nieistotne z punktu widzenia ciągłości historii, lecz niezbędne do stworzenia napięcia i psychologicznego uwiarygodnienia ekranowych postaci. Sceny, w których niespodziewanie padają wyznania, wyjaśniające powiązania rodzinne między bohaterami, wyglądają żałośnie. Nie sposób w nie uwierzyć, nie rozumiejąc motywacji postaci. Całe szczęście, nikt nie wpadł na pomysł, by zdyskontować w podobny sposób sukces „Ekstradycji”. (JAW)
:-, dobre
:-' średnie
:-( złe