Ostatni raz tak głośno o Polsce było w połowie lat 90., ale wynikł z tego wyłącznie skandal. Wtedy jeszcze byliśmy tygrysem Europy, lecz Francuzi wybrali się z kamerą nad naszą granicę z Niemcami, gdzie zauważyli przydrożną prostytucję ze śniadymi Bałkankami w roli Polek, handel kradzionymi autami oraz nędzne funkcjonowanie policji. Program szedł w tzw. prime time, w publicznej Antenne 2.
Tym razem tak nie było. Ekipa reporterska stacji M6 zmieszała się z nielegalnymi posadzkarzami z Kolbuszowej i pojechała busem do Małopolski. Sporo sekwencji rozgrywa się na autostradzie A4, co daje złudzenie Polski jako kraju świetnych dróg. Kolbuszowa jawi się jako miasteczko schludne, w którym są takie same, chwilowo wyostrzone na skutek kryzysu, ale jednak uniwersalne, europejskie problemy.
Dwa przystanki Karoliny
Na pierwszym miejscu – bezrobocie. W 9-tysięcznej Kolbuszowej bezrobotnych jest 2,5 tys. Dlatego emigrują. Skala zjawiska zaś jest niesłychana, bo rokrocznie (tak wyliczono) miasto wchłaniało ok. 2,5 mln franków pochodzących z szarej strefy we Francji. Ma to swoje konsekwencje obyczajowe. Pieniądz francuski był wyróżniony na tablicach kantorów czerwonym kolorem (materiał realizowano tuż przed wprowadzeniem euro), a ulica, przy której buduje się najwięcej domów, nazywana jest Polami Elizejskimi. W szkole na lekcji języka francuskiego nauczycielka pyta dzieci, kto ma krewnych we Francji i w odpowiedzi unosi się las rąk. Brat, ojciec, siostra, kuzyn – wszyscy mieszkają w Paryżu, branża – budownictwo. Pada wyjaśnienie, że na naukę języka francuskiego jest w tej chwili ogromne zapotrzebowanie. Krótko mówiąc, po wizycie w Kolbuszowej z ekranu telewizora wyłonił się wizerunek takiej małej Francji.
W Paryżu, dokąd z Kolbuszowej codziennie kursują autokary regularnej linii autobusowej Karolina, emigranci zarobkowi idealnie dostosowali się do łamania przepisów (odtąd zaczynają się mieszane uczucia).