Archiwum Polityki

Zejście ze sceny

Prawda stara jak teatr: aktor nie lubi, gdy znika w drugim akcie trzyaktowej sztuki. I już nie ma okazji, by przypomnieć się publiczności. Zdaje się, że obowiązuje to nie tylko w świecie kulis. W polityce wielkiej i całkiem malutkiej także. Stąd irytacja obsadzonych (na ogół przez siebie) w rolach gwiazd. Irytacja podszyta jest niepokojem: pozornie idzie świetnie, lecz nagle może zawieść szczęście, może omsknąć się nóżka, ręka zaś wykona pusty gest, zwisając w próżni. Zdaniem takiego fachowca jak Tymochowicz – korepetytor Leppera, doradca schyłkowego Buzka – fatalnie wróży to postaci obecnej w mediach. Nie do końca pewny swego komediant, gdy wpada w gniew, zachowuje się jak operowa diwa. Kiedy po premierze wielbiciel z prowincji zapytał ją wystudiowanym szeptem:
– W czym jeszcze będę mógł panią oglądać?
– W grobie! – huknęła.

Nieuzasadnionym lękiem, by nie przepaść w drugim akcie, wytłumaczyć należy epizod z Lechem Kaczyńskim na Pradze. Odreagował, dopuścił do głosu podświadomość. Znaną z wiersza polskiego poety o polityku, który z nabożeństwem mówi „lud”, a myśli „mierzwa”. Nie przesadzajmy zresztą. Odzywka nie tyle na odchodnym, co na odjezdnym to prędzej temat do podwórzowej ballady niż do psychologizujących analiz. Ballady podwórzowe, wieść gminna zawsze opiewała podobnej rangi zdarzenia. Dziś „ten Kaczyński” zastąpił „tę Wiśniewską”. W zaułkach Pragi menelscy Homerzy śpiewają głosami schrypniętymi po alkoholowych przejściach:

A na Stalowej róg Listopada
Stał gościu tęgi, choć mikry
I do zebranych gada i gada,
Że los odmieni ich przykry.
Mieszkańcom – mówi – chcę służyć wiernie,
Zwalczę przestępczość, prywatę.

Polityka 46.2002 (2376) z dnia 16.11.2002; Groński; s. 95
Reklama