Archiwum Polityki

Okiem lumpa

Wróciłem po kilku tygodniach do kraju z radością, że były mi oszczędzone żenujące sejmowe widowiska, którym na szczęście europejskie media nie użyczyły uwagi. Parlamentarne awantury wybuchają od czasu do czasu w ustabilizowanych demokracjach i tam są z pewnością mniej groźne w skutkach niż u nas, gdzie relacja obywatela z wybranym przez niego prawodawcą jest dosyć nieokreślona i zawsze grozi, że się ją zdefiniuje w sposób dla ogółu szkodliwy.

Kilka tygodni spędzonych w teatrze przerywane było paroma kongresami, w których biorę udział z przewrotnym upodobaniem. Kongresy, szczególnie te niezwiązane ze sztuką, stanowią okazję do wycieczki w świat innych obyczajów i innych pojęć obiegowych – to co stanowi zwykły sposób nazywania rzeczy w jednym świecie, w innym budzi głębokie zdziwienie, a trud budowania języka ponad tymi odmiennościami wydaje mi się czymś twórczym (co nie znaczy, że rezultaty są bardzo zachęcające).

Wyjeżdżając z kraju napisałem na tych łamach parę słów w kwestii mentalności związanej z formacją lumpa, a więc człowieka wykorzenionego, nie mającego za sobą środowiskowego zaplecza. Lumpem stawał się chłop po przyjeździe do miasta, kiedy przestawał być chłopem, a jeszcze nie zaczął być proletariuszem.

Znamieniem lumpa jest wykorzenienie, a co za tym idzie odwołanie się do prawd podstawowych w ich prymitywnej postaci. Cechą lumpa jest pozorna przenikliwość i odarcie z jakichkolwiek złudzeń, stąd powiedzonko (jakże lumpom bliskie), że jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze, może jeszcze chodzić o zaspokojenie płciowe, ale to realizm lumpa też sprowadza do pieniędzy. Pracując w Niemczech w teatrze, w którym pokutuje duch Brechta, znalazłem ślady tych samych procesów, które przeżywamy w kraju, z tym że procesy te, odmiennie niż u nas, toczą się bardzo powoli, bo zamożne społeczeństwo stawia opór zmianom, a biedne się w nich realizuje.

Polityka 46.2002 (2376) z dnia 16.11.2002; Zanussi; s. 97
Reklama