Rozpadł się rząd jedności narodowej premiera Ariela Szarona. Sześciu ministrów z ramienia Partii Pracy, wśród nich ministrowie obrony Benjamin Ben Eliezer i spraw zagranicznych Szimon Peres, złożyło swoje dymisje. Po 19 miesiącach partyjnej zgody Izrael pogrążył się w politycznym kryzysie, bo rząd dysponuje tylko 55 miejscami na 120 w Knesecie.
Po wyborach w 2000 r. większość Izraelczyków uważała, że tylko taki gabinet może poradzić sobie z palestyńską intifadą i problemami gospodarczymi. Wobec tego Partia Pracy lojalnie popierała „jastrzębia” Szarona, czasem wbrew swoim interesom. Lewica poczuła się zagrożona. To ona przecież jest głównym orędownikiem pomocy dla słabszych obywateli, tymczasem miałaby firmować nieprzychylne im propozycje budżetu. I to na rok przed planowanymi wyborami. Drugim powodem jest zbliżający się w listopadzie wybór nowego przewodniczącego partii. Szanse Ben Eliezera na ponowne objęcie stanowiska nie są wcale przesądzone. Największe znaczenie ma jednak wstrzymanie procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie, kojarzonego od zawsze z Partią Pracy. Wyjście z koalicji może wskazać wyborcom alternatywę dla siłowego rozwiązania konfliktu.
Pomimo kryzysu Szaron nie zamierza składać dymisji. Już nawiązał negocjacje z ultranacjonalistyczną partią Yisrael Beitenu, która dysponuje potrzebnymi mu do rządzenia 7 mandatami. Na ministra obrony powołał gen. Szaula Mofaza, ministrem spraw zagranicznych będzie były premier Benjamin Netaniahu, który zgodził się na objęcie resortu pod warunkiem rozpisania przedterminowych wyborów do Knesetu. Nowi ministrowie znani są z nieprzejednanej postawy wobec Palestyńczyków. Wszystko to wskazuje, że Izrael przesunie się mocno na prawo, co źle wróży jakiemukolwiek procesowi pokojowemu.