Archiwum Polityki

Wybiła godzina Luli

Jeśli w marcu wyborcy w Argentynie pójdą śladem Brazylii i Chile, to w trzech najważniejszych krajach Ameryki Łacińskiej rządzić będzie umiarkowana lewica. Oto skutki dyktatury generałów, a później neoliberałów.

Sukces nowego prezydenta Brazylii Luiza Inacio Luli da Silvy ma charakter symboliczny. W największym kraju Ameryki Łacińskiej, rządzonej w dużym stopniu wedle wskazówek i za kredyty Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, w kraju o największych w Ameryce różnicach dochodów zwycięża przedstawiciel „odrzuconych”, jedno z ośmiu dzieci urodzonych w nędzy, chłopiec, który nie ukończył nawet szkoły podstawowej, pucybut i sprzedawca uliczny, później robotnik, działacz związkowy i polityczny, prześladowany w latach junty wojskowej, twórca Partii Pracujących, socjalista, deputowany, który dopiero za czwartym razem, ale za to bardzo przekonująco wygrał wybory prezydenckie.

Dlaczego Lula wygrał dopiero teraz i w którą stronę poprowadzi Brazylię, a za nią Amerykę Łacińską? Znawcy twierdzą, że wybiła godzina Luli, ponieważ on sam przesunął się z lewicy w stronę centrum, złagodził swoją retorykę antykapitalistyczną i antyrynkową, a jednocześnie umiejętnie wykorzystał niezadowolenie, które daje się odczuć na całym kontynencie. Dotychczasowy prezydent Henrique Cardoso, jeden z najwybitniejszych polityków na kontynencie, odbył podobną drogę polityczną co Lula – od marksizmu i socjalizmu ku centrolewicy, która nie walczy już z wolnym rynkiem, ale też nie wierzy, że jego niewidzialna ręka rozwiąże wszystkie problemy, a państwo powinno ograniczyć się do roli nocnego stróża. Nie trzeba szukać daleko, żeby zobaczyć, że socjaldemokraci czują się na wolnym rynku nie gorzej niż np. chrześcijańscy demokraci, usiłują tylko bardziej sprawiedliwie podzielić jego owoce.

Henrique Cardoso dał Brazylii osiem lat pokoju i wiele niezbędnych reform. Zaciskanie pasa, liberalne reformy i równowagę budżetową – wszystko to co prawda przynosiło owoce i poprawiało wskaźniki, ale miliony „odrzuconych” nie są beneficjantami tego procesu, nie mogą się tym najeść, slumsów ubywa, ale nadal mieszkają w nich ludzie, zaś apetyty klasy średniej rosną.

Polityka 45.2002 (2375) z dnia 09.11.2002; Świat; s. 55
Reklama