Józef Piłsudski bynajmniej nie wjechał do wyobraźni małego Janusza Zakrzeńskiego na Kasztance i pośród wiwatujących tłumów, lecz po cichu zakradł się do niej w niejasnych okolicznościach we wrześniu 1939 r. jako postać tajemnicza i niepokojąca. Gdy do Polski weszli Niemcy, jego ciotki przeszukiwały dom, chcąc znaleźć i ukryć patent oficerski dziadka oraz inne dyplomy podpisane osobiście przez marszałka. W powietrzu wisiało coś niedobrego i to coś w niejasny, choć dość oczywisty, sposób wiązało się ze słowem „Piłsudski”. – Nie miałem pojęcia, kim jest ten cały Piłsudski, ale zapamiętałem go raz na zawsze – opowiada pan Janusz urodzony rok po śmierci marszałka.
Na przełomie lat 50. i 60. postać wąsatego Naczelnika straszyła go ze stron pisma „Świat”, na których Piłsudskiego przedstawiano jako agenta niemieckiego. Nie ma co kryć, ten Piłsudski nie bardzo dawał się lubić, chociaż z drugiej strony mocno zaciekawiał, bo na prezentowanych fotografiach w wąsatej twarzy jego, choć surowej, było jednak coś sympatycznego. Kto wie, może ta twarz usiłowała nawet wyemitować jakiś ważny osobisty przekaz wpatrującemu się w nią młodemu Januszowi Zakrzeńskiemu, ale jeśli tak – impuls był jeszcze zbyt słaby i nie został odebrany.
Na dobre Józef Piłsudski zjawia się w jego życiu w roku 1979. Wszystko dzieje się w warszawskim Teatrze Polskim, w garderobie nr 2, tej samej, w której właśnie rozmawiamy. – Siedzę tu gdzie teraz i dostaję propozycję zagrania roli marszałka w filmie Bohdana Poręby „Polonia Restituta”.
Zakrzeński ma wątpliwości, czy rolę przyjąć. – Wiadomo było, że scenariusz jest pod staranną kontrolą, w związku z tym ja nie wiem, czy będę uczestniczył w prawdzie na ekranie, czy w jakiejś manipulacji.