Archiwum Polityki

Rosja, Czeczeni i my

Kolejna, spowodowana przez terrorystów tragedia, wstrząsnęła światem. Jest już po wszystkim, nadszedł czas bilansu. Jeśli chodzi o sposób przeprowadzenia akcji przez rosyjskie służby specjalne, to na pewno znajdą się tuziny mędrków na równi nie znających operacyjnych realiów, mających za to swoje niebywałe i przeciwstawne słuszności do objawienia światu. Podobnie z żałosnymi spekulacjami: zwycięstwo czy porażka. Nie mam zamiaru brać w nich udziału. Interesuje mnie zupełnie co innego, a mianowicie nasze polskie zachowania w dniach kryzysu. Gdyż smutno mi z ich powodu i wstyd.

Telewizja nasza wysłała na miejsce zdarzeń Waldemara Milewicza. Nie widziałem dotąd ani jednego reportażu tego pana z terenów Rosji (a było ich sporo), w którym zamiast próbować zbliżać się do obiektywizmu w relacjonowaniu faktów, nie dałby upustu swojej rusofobii. Był więc rzeczywiście odpowiednim człowiekiem na odpowiedni moment. Dwa przykłady: 1. Terroryści zmuszali zakładników, żeby ci dzwonili do rodzin prosić je o demonstrowanie przeciw obecności wojsk rosyjskich w Czeczenii. Niektórzy ze zrozpaczonych ludzi mających najbliższych pod muszką zbrodniarzy i wiedzących, że terroryści oglądają telewizję, wyszli więc na plac Czerwony z tabliczkami, wpychali się przed kamerę i gorączkowo wykrzykiwali to, co myśleli, że trzeba. Może moje dziecko będzie miało możność pokazać palcem na ekranie – to tata, a bandyta uzna, że cena została zapłacona i daruje życie? Prócz polskiej, oglądałem w tych dniach telewizję francuską, skakałem po kanałach włoskich i hiszpańskich. Wszystkie one pokazywały te obrazki ze współczuciem i zażenowaniem, jakie wywołuje zazwyczaj niezawinione upodlenie ludzkie.

Polityka 45.2002 (2375) z dnia 09.11.2002; Stomma; s. 106
Reklama