Będę prezydentem wszystkich Brazylijczyków” – ogłosił 57-letni Luis Ignacio Lula da Silva, kiedy potwierdziło się, iż wygrał w drugiej turze wyborów z Jose Serrą. To jedna z najbardziej zadziwiających karier we współczesnym świecie. Lula, człowiek lewicy, żywa legenda związków zawodowych, porównywany swojego czasu z Lechem Wałęsą (choć ich spotkanie podczas prezydenckiej wizyty w Brazylii zdecydowanie nie należało do udanych i to nie z winy odwiedzanego związkowca). Droga Luli do prezydentury była równie długa jak dystans, który przebyły w tym czasie jego poglądy polityczne, od ultralewicy po umiarkowany program społeczny – walki o nowe miejsca pracy, okiełznanie inflacji, zawieszenie wydatków socjalnych przy zachowanej dyscyplinie budżetowej. Trzy razy przegrywał prezydenturę. Teraz wyraźnie sprzyjały mu nastroje: zmęczenie społeczeństwa kryzysem i rządami rynkowych liberałów. Teraz zaczyna się najtrudniejszy rozdział jego życiorysu – i znów porównania z Wałęsą będą się same cisnąć na usta.