Archiwum Polityki

Od inflacji do deflacji

Czy Rada Polityki Pieniężnej przestraszyła się, że ceny zaczną spadać?

W minionym tygodniu, po raz trzynasty z rzędu, a siódmy w tym roku, Rada Polityki Pieniężnej obniżyła najważniejsze stopy procentowe. Podobnie zachowała się w sierpniu i we wrześniu, więc teraz mało kto wierzył w aż taką determinację. Do większej wstrzemięźliwości powinna ją skłaniać własna krytyczna ocena przyszłorocznego budżetu, pierwsze wyraźniejsze symptomy wzrostu produkcji przemysłowej i konsumpcji gospodarstw domowych, a przede wszystkim brak dowodów na to, że rząd zacznie wreszcie poważną reformę finansów publicznych. Można zresztą przyjąć, że w jakiejś mierze Rada brała te wszystkie argumenty pod uwagę. Zamiast przerwy jest jednak kolejne cięcie. Wszystko dlatego, że było kilka innych, dobrych powodów, żeby z kolejną obniżką nie czekać do listopada.

Ustalony na ten rok cel inflacyjny na pewno nie jest zagrożony. Atakowana przez rząd od wielu miesięcy Rada Polityki Pieniężnej nie dała się sterroryzować, stopy modelowała wedle własnego rozeznania, a nie podpowiedzi polityków, co z pewnością przyczyniło się do tego, że inflację mamy teraz niższą niż większość krajów Unii Europejskiej. Co więcej, sądząc po tempie przyrostu pieniądza w obiegu, kształtowaniu się bazowych wskaźników i braku oczekiwań inflacyjnych w społeczeństwie, groźba wyraźnego odbicia się cen w przyszłym roku pozostaje niewielka. Niemal wszyscy są zgodni, że w tej sytuacji nadal jest jeszcze miejsce do kolejnych cięć stóp o 1–2 punkty procentowe. Nie było więc powodu, by czekać z decyzją, która i tak wydawała się nieunikniona, a dla ożywienia gospodarki może być korzystna.

Okiełznana inflacja to zresztą nie wszystko. Radę Polityki Pieniężnej do większej aktywności mogły też skłonić wyniki referendum w Irlandii w praktyce otwierające nam drogę do Unii Europejskiej w 2004 r.

Polityka 44.2002 (2374) z dnia 02.11.2002; Komentarze; s. 17
Reklama