Archiwum Polityki

„Burek jest pogryziony”

Na wieczór autorski Tomasza Burka do Domu Literatury udałem się – nie ukrywam – trawiony ciekawością: jak też obecnie Burek wygląda, co śmiało może znaczyć: jak też w ogóle Burek wygląda; ostatnio widziałem go podczas ciemnej nocy stanu wojennego – niektórzy mówią, że to było dawno.

W mojej ciekawości fizycznego wyglądu autora, zaznaczam na wszelki wypadek, nie było nic dwuznacznego ani powierzchownego – jak wygląda on od strony duchowej, wiem dobrze, czytuję jego felietony w „Gazecie Polskiej”. Wieczór był zresztą promocją zbioru tych felietonów („Dziennik kwarantanny”, wydawnictwo Arcana), a też drugiej teraz wydanej książki, zbioru szkiców pt. „Dzieło niczyje” (Wydawnictwo Literackie).

Prozę krytyczną Tomasza Burka czytywałem zawsze. Burek zawsze był ważny, nie był może tak ważny jak np. Andrzej Kijowski, ale to nie brało się z jakichś widzialnych różnic w literackiej randze, to brało się z różnic generacyjnych: Burka pamiętam jako czołowego krytyka młodego pokolenia (stąd skłonność do poufałości w odbiorze), Kijowskiego wyłącznie jako klasyka (stąd dystans w odbiorze). Porównanie z Kijowskim ma i to uprawnienie, że i u jednego, i u drugiego występuje silny pociąg do praktyki literackiej, w obu wypadkach zrealizowany i paradoksalnie, i nieszczęśliwie. W przypadku Andrzeja Kijowskiego pisarskie nieszczęście polegało na tym, że wybitny ów umysł miał pełną świadomość niespełnienia – proza, którą pisał, nie dorównywała jego, skądinąd wyłącznie arcydzielnym, aspiracjom. (Miał pod tym względem Kijowski rację, większą niż mu się zdawało – jego czysto artystyczne książki źle znoszą próbę czasu, już dziś widać, jak choćby to nieszczęsne „Dziecko przez ptaka przyniesione” – niegdysiejszy wzorzec literackiej inteligencji i lekkości – jest ciężkie i jak jest wymęczone).

Polityka 14.2002 (2344) z dnia 06.04.2002; Pilch; s. 91
Reklama