Archiwum Polityki

„Hanemann frasobliwy”

Czytając recenzję Jacka Sieradzkiego z przedstawienia „Hanemanna” w Teatrze Wybrzeże (POLITYKA 6), popadłam w zadumę. Nie pierwszy to raz przeniesienie prozy na scenę okazuje się niewypałem. Na przedstawieniu nie byłam, książkę czytałam z zapartym tchem i nie wyobrażam sobie jak to wszystko, co w niej najpiękniejsze – a więc opisy, nastrój – można wyrazić na scenie. Ostatnio widziałam trzy podobne (tzn. adaptowane z prozy) spektakle: „Czarodziejską górę” Manna (w Teatrze Witkacego w Zakopanem, w reżyserii Dziuka), „Mefista” – również Manna (w Teatrze Polskim we Wrocławiu w reż. Jarzyny) oraz „Leworęczną kobietę” Handkego również w Teatrze Polskim we Wrocławiu w reż. Pęcikiewicza. No niestety, moim zdaniem – niewypały. „Mefista” nie zrozumiałam, bo nie czytałam książki – sięgnęłam po nią po spektaklu. To opasłe tomisko ze znikomą ilością dialogów – po co na się robić z tego sztukę? Opowiadanie, według którego wystawiono „Leworęczną kobietę”, jest świetne – przedstawienie miałkie. „Czarodziejska góra” w moim odbiorze najbardziej się broni, ale chyba tylko dla tych jest zrozumiała, którzy czytali książkę. Oni mogą potraktować przedstawienie jako zbiór ilustracji do powieści. Ale przecież cały Mann jest do czytania w ciszy i skupieniu. Proponuję – w interesie przeciętnego widza, za jakiego się uważam – wrócić do podziału literatury na lirykę, epikę i dramat i z tej ostatniej szufladki wybierać to, co będzie na scenie. Ten podział – o ile mi wiadomo – jeszcze się nie zdezaktualizował. Wystawianie dramatu też nie daje widzom gwarancji satysfakcji. Spektakl „Historia Jakuba” (na motywach Wyspiańskiego, reż. Cieplak) jak dynamitem rozsadzono występem zespołu Kormorany tak głośnym, że można było spaść z krzesła, a melorecytacja (czy też rapowanie) była niezrozumiała, bo zagłuszała je wrzaskliwa muzyka.

Polityka 14.2002 (2344) z dnia 06.04.2002; Listy; s. 93
Reklama