Mam na imię Iga i żyję na tym okropnym (niestety ostatnio zbyt często) świecie 15,5 roku. (...) W mojej rodzinie od kilku lat (zawsze) kupuje się w środę „Politykę”. (...) Natknęłam się na reportaż o Kubie Stępniaku (POLITYKA 7). Głupio się przyznać, bo to ostatnimi czasy tak popularna osoba, ale ja go po prostu lubię. Dlaczego? Może dlatego, że jemu udało się to, nad czym ja się męczę już kilka lat i nic z tego nie mam. Próbowałam to zrozumieć, mówiłam sobie, no cóż, chłopak ciężko pracuje i zostaje za to wynagrodzony, nawet go podziwiałam. Rozwinęłam swoje działania, mówiąc sobie, że jeśli jemu się udaje robić coś dla zwierząt, to mi też się uda. Gdy zaczęłam w swoim regionie nagłaśniać sprawy zwierząt, wpadłam na pewien „genialny” pomysł. Stwierdziłam, że komuś takiemu jak Kubie zależy przecież tylko na losie zwierząt i chciałam poprosić go o pomoc i rozwinięcie jego działalności również na województwo mazowieckie. On wtedy organizował koncert jedynie dla bezdomnych psów (i kotów) ze schronisk. Ja akurat byłam zaangażowana w akcję „Zwierze nie jest rzeczą” Klubu Gaja, a szczególnie w kampanię przeciw eksportowi koni na rzeź. Napisałam list do Kuby z propozycją, żebym przyłączyła się do jego koncertu. Nie wiem, czy ten list w ogóle do niego doszedł, ale wydało mi się dziwne, jak swój następny koncert (a raczej dochód z niego) przeznaczył właśnie na zakup koni z transportu.
(...) Choć jeszcze nic mi się nie udało, ciągle próbuję coś zrobić, mam dobry pomysł, przedstawiłam go kilkunastu gazetom, stowarzyszeniom, ale (...) nie dostałam ani jednej odpowiedzi na listy. Dlatego nie uważam, że Kuba sam to osiągnął. Zgadzam się z opinią (z tegoż reportażu) mówiącą, że może on być (jest!) splątany niejasną siecią towarzyskich, dorosłych układów, że są to działania charytatywne potwornie skażone medialnym blichtrem, tak naprawdę sprowadzające się do charytatywnego promowania Kuby.