Od wojny chorwacko-jugosłowiańskiej minęło dziesięć lat, a stosunek do niej coraz bardziej dzieli polityków i obywateli. Chorwackie media bowiem coraz częściej donoszą o kolejnych dowodach zbrodni, jakich dopuściły się na ludności cywilnej siły bezpieczeństwa związane z Chorwacką Wspólnotą Demokratyczną nieżyjącego prezydenta Franja Tudjmana. Na Serbach, Muzułmanach, także na Chorwatach (jeśli z takich czy innych powodów byli niewygodni).
Kiedy w 2001 r. Trybunał w Hadze wystąpił do władz w Zagrzebiu o wydanie dwóch generałów oskarżonych o ludobójstwo – Rahima Ademiego i Ante Gotoviny – w Chorwacji zawrzało. Jak to – pytali i politycy, i weterani wojny wyzwoleńczej – mamy wydać tych, którzy narażali życie w obronie ojczyzny? Wiele środowisk wystąpiło wręcz z wnioskiem o unieważnienie umowy o współpracy z haskim Trybunałem. Władze, godząc się na wydanie narodowych bohaterów (Ademi udał się do Hagi, zaś Gotovina uciekł do Hercegowiny, gdzie zresztą ukrywa się wielu zbrodniarzy wojennych), wychodziły z założenia, że dobre stosunki z Zachodem są warte poświęcenia dwóch wojskowych. Poza tym premier Ivica Raczan wierzył, że na tym zakończą się roszczenia Hagi wobec Chorwacji.
Okazało się jednak, że sprawa Ademiego i Gotoviny stanowi jedynie preludium do wielkiej międzynarodowej debaty nad chorwackimi zbrodniami popełnionymi pomiędzy 1991 a 1995 r. (kiedy to w wyniku operacji Burza Chorwaci przejęli z rąk serbskich terytoria tzw. Krajiny). Z Hagi popłynął sygnał: przed sąd muszą trafić wszyscy, na których zaciążył zarzut ludobójstwa, w sumie kilkudziesięciu wysokiej rangi polityków i oficerów. Sytuacja jest bardzo kłopotliwa: prokurator generalny Trybunału Carla Del Ponte domaga się wydania emerytowanego generała Janka Bobetko, który ma ponoć na sumieniu śmierć 30 serbskich cywilów, tymczasem olbrzymia większość Chorwatów uważa go za jednego z ojców niepodległości.