Archiwum Polityki

Teoria nerwowych żab

Od kilku lat Nobel w ekonomii jest sygnałem głębokiego przewrotu w tej nauce

Dotychczas – mówiąc w pewnym uproszczeniu – współzawodniczyły ze sobą dwa modele ekonomii. Z jednej strony tzw. neoklasyczny, wywodzący się od Adama Smitha, po Miltona Friedmana; jego neoliberalną zasadą było: ufaj niewidzialnej ręce rynku, prywatyzuj, obniżaj podatki i świadczenia socjalne, otwarty na świat rynek sam wszystko załatwi. Z drugiej strony była gospodarka planowa Marksa lub interwencjonizm państwowy Keynesa: nacjonalizuj, uspołeczniaj, planuj; albo chroń własny rynek przed obcą konkurencją, podnoś podatki, byś miał środki na świadczenia socjalne i pobudzanie koniunktury.

Za tymi dwoma modelami kryły się też dwie wykluczające się filozofie. Człowiek to homo oeconomicus, mówili liberałowie. Działa racjonalnie. Dla swych egoistycznych interesów jest skłonny stale maksymalizować zyski. Nieprawda, odpowiadali zwolennicy ekonomii politycznej. Ludzie dzielą się na wyzyskujących i wyzyskiwanych. Zadaniem ekonomii jest wyrównywanie szans „wyklętego ludu ziemi” i korygowanie mechanizmu rynkowego.

Ten spór skomplikował sto lat temu Max Weber, który dowodził, że nie wyzysk, lecz mentalność ekonomiczna ukształtowana przez tradycję kulturową i religijną ułatwia jednym – głównie protestantom – sukces gospodarczy, a drugich – jak na przykład katolików – spycha na miejsca podrzędne, ponieważ uniemożliwia chwycenie ducha kapitalizmu. Te spory toczą się od dwustu lat ze zmiennym szczęściem. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dominowali neoliberałowie, standardy polityki ekonomicznej wyznaczali Ronald Reagan i Margaret Thatcher, słynne stało się też credo Billa Clintona: „Gospodarka, głupcze!”.

Jeśli Nagrody Nobla są czułym sygnałem pojawiających się nowych tendencji, to można powiedzieć, że co najmniej od 1994 r.

Polityka 42.2002 (2372) z dnia 19.10.2002; Komentarze; s. 17
Reklama