W moich wspomnieniach z czasu dojrzewania równie mocno jak sam egzamin dojrzałości zapisała się szkolna studniówka, na której miałem po raz pierwszy publicznie zatańczyć z dziewczyną. Przypuszczam, że brzmi to nieco anachronicznie, bo dziś młodzi ludzie na długo przed maturą ćwiczą różne tańce w dyskotekach, ja natomiast, w latach pięćdziesiątych, jako piętnastolatek nie miałem szans na to, by spróbować tańców w restauracji, na dancingu, a rzadkie w owych latach prywatki przy muzyce z adaptera polegały wprawdzie na tańczeniu, ale jako młodzieniec równie niezgrabny co nieśmiały kryłem się zawsze po kątach i unikałem pląsów.
Aż wreszcie przyszedł moment próby: studniówka – poprzedzona jakimiś naukami pobieranymi w domu i jedną lekcją wuefu, na której zamiast grać w piłkę mieliśmy szybko przećwiczyć repertuar tańców postępowych. Należały do nich polka, tango (ale oczywiście na odległość), walc, kujawiak i jeszcze zdradliwy walc angielski (reakcyjne było boogie woogie). Zapamiętałem z tej lekcji, że najważniejsze to rozróżnić, czy taniec jest na dwa czy na trzy. Pamiętna lekcja wuefu na sali gimnastycznej obyła się bez fortepianu, nie było też adapteru (magnetofony jeszcze nie istniały), więc nauczyciel stojąc przy stoliku walił ręką w blat i pokrzykiwał „raz dwa, raz dwa” albo też „raz dwa trzy, raz dwa trzy”.
Utkwiło mi z tamtych czasów w pamięci, że podział na dwa (na połowę) i na trzy jest jakimś podziałem ważnym jakościowo, ale przyszło mi sporo przeżyć, zanim w jakiejś rozmowie z profesorem Bralczykiem dowiedziałem się, że w retoryce też są podobne podziały. Mówcy często formułują myśli prezentując najpierw zdanie przeciwnika, pogląd, z którym chcą się nie zgodzić (a więc formułują antytezę), a potem obalają ten pogląd głosząc swoje własne słuszne zdanie.