W czwartkowy wieczór bar Iguana na Mokotowie spowiła atmosfera napiętego oczekiwania, w której to atmosferze, podkreślonej dźwiękami meksykańskich gitar i dyskretnym falowaniem sombrer, miała paść ostateczna odpowiedź na istotne pytanie: kim jest macho? Na rozwiązanie zagadki przybyła spora grupa słuchaczek wyraźnie liczących na to, że nie tylko dowiedzą się, czy legendarny potwór naprawdę istnieje, ale może i na własne oczy zobaczą kilka dobrze wyposażonych egzemplarzy.
Niestety już pobieżny rzut oka na salę pozwalał zorientować się, że nawet jeśli przedstawiciele tego gatunku żerują akurat w mieście, to spotkanie wyznaczyli sobie w innym barze. W ich zastępstwie prelekcję wygłosił znany seksuolog profesor Zbigniew Lew-Starowicz i trzeba powiedzieć, że było to zastępstwo udane. Profesor ujawnił cztery najbardziej żarłoczne odmiany macho (latynoski, macho-zdobywca, kowboj oraz byczy kark), a następnie ogłosił, że ten niegdyś popularny, a dziś niemiłosiernie wyśmiewany przez prasę feministyczną, osobnik wymiera wycofując się w dzikie i niedostępne rejony, chociaż niewykluczone, że się odrodzi, gdyż wśród niektórych kobiet wzrasta zapotrzebowanie na ten typ. Teza ta wyraźnie ożywiła żeńską część widowni.
Na chwilę powiało optymizmem i przekonaniem, że „tak dalej być nie musi”, chociaż na sali dotkliwie dawał się we znaki duszący nadmiar żywego słowa przy zupełnym braku żywego macho (było go jak na lekarstwo, co nie dziwi o tyle, że debatę zorganizowała firma farmaceutyczna, rzucająca właśnie na polski rynek nową odmianę viagry, działającą ponoć skuteczniej od zwykłego proszku). Niestety do ostatecznych ustaleń odnośnie do przyszłości macho nie doszło, gdyż zagrali Mariachi i podano tequilę.