Archiwum Polityki

Mentalność lumpa c.b.d.u.

W życiu jednego z moich przyjaciół nastąpiło przed laty tragiczne zawirowanie. Po wielu latach harmonijnego współżycia opuściła go żona. Patrząc wstecz trzeba zrewidować mniemanie o tym, że małżeństwo było rzeczywiście harmonijne, a nawet jeśli było, to pękło w początkach jesieni. Nie tej, którą wyznacza rytm roku, lecz tej, która płynie w rytmie życia. Często w okolicach pięćdziesiątki pojawia się smuga cienia i gwałtownym rzutem ktoś próbuje zatrzymać odchodzącą młodość.

Perypetie małżeńskie są czymś zupełnie banalnym, niebanalne natomiast okazało się postępowanie wspomnianego powyżej przyjaciela, który po paru latach powtórnie ułożył sobie życie, ale pozostał w życzliwych kontaktach z tą, która go opuściła.

Niezbadanym zrządzeniem losu była żona po paru latach zmarła. Wtedy mój przyjaciel zaopiekował się byłą teściową i troskliwie towarzyszył jej przez długą starość. Był to akt niewątpliwego poświęcenia, bo rzeczona teściowa nie była łatwą osobą, a przyjaciel trwał już w nowym stadle i z pewnością ciążyły mu zobowiązania, które dobrowolnie wziął na siebie.

Pełen podziwu dla postępowania, które miało rysy heroicznej zgoła szlachetności, usłyszałem odmienne zdanie od sprzątaczki, która była zatrudniona w domu mojego przyjaciela. Tęga jejmość słysząc moje wyrazy podziwu wzruszyła ramionami i powiedziała stanowczo: ja nie wierzę. Nie wierzyła, że ktokolwiek kiedykolwiek może robić coś z wyższych pobudek, takich jak na przykład szlachetność. Na poparcie swoich słów rzeczona jejmość powiedziała: „– Ja nie wierzę! Nie jestem naiwna. Oglądam telewizję i wiem, jacy ludzie są”. Był to czas, kiedy wyświetlano „Pogodę dla bogaczy” i sprzątaczka natychmiast wysnuła swój scenariusz.

Polityka 41.2002 (2371) z dnia 12.10.2002; Zanussi; s. 105
Reklama