Lekcja, jaką dwa lata temu odebrali od antyglobalistów w Seattle organizatorzy konferencji ministerialnej Światowej Organizacji Handlu (WTO), była gorzka i dobrze zapamiętana. Następne spotkanie ministrów handlu ze 142 krajów należących do WTO zorganizowano aż w Doha (w Katarze), gdzie wjechać trudno i manifestować niełatwo. Ministrowie uniknęli więc poważnych demonstracji, ale przed problemami gnębiącymi międzynarodowy handel i gospodarkę uciec się nie udało. Po łatwym początku i oficjalnym przyjęciu kolejnych członków (Chiny oraz Tajwan) uczestnicy musieli zrobić prawdziwy rachunek sumienia, podliczyć długą listę spornych kwestii (m.in. subsydia i subwencje w rolnictwie, zjednoczenie sił w dziedzinie ochrony własności intelektualnej oraz środowiska), podjąć wreszcie rozmowy w sprawie rozpoczęcia kolejnej rundy wielostronnych negocjacji zmierzających do obniżenia barier w handlu. To ostatnie zadanie jest najtrudniejsze, rozbieżności w stanowiskach duże, a pozytywna decyzja wcale nie taka pewna. Bez niej WTO poniesie jednak porażkę, a koszty w postaci niższego tempa wzrostu zapłaci cała światowa gospodarka.