30 października urzędnicy gruzińskiego ministerstwa bezpieczeństwa wtargnęli do budynku prywatnej telewizji Rustavi-2 znanej z tego, że ostro krytykuje rząd. Żądali przedstawienia dokumentów finansowych firmy, pomimo że niedawna kontrola, przeprowadzona przez ministerstwo finansów, nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Dyrektor telewizji nie zgodził się udostępnić dokumentów, a całe zajście filmowano i pokazano na żywo na antenie. Reakcja była natychmiastowa: w Tbilisi tłumy demonstrantów wyległy na ulice. Wydarzenie to odebrano bowiem jako kolejny atak na wolność słowa i mediów Gruzji.
Dymisja rządu nie uspokoiła demonstrantów, którzy żądali ustąpienia samego prezydenta. Część posłów zachowała się jednak powściągliwie bojąc się, że wraz z odejściem Szewardnadze kraj pogrąży się w chaosie.
Nadawanie pod prąd
W Gruzji po wyniszczających wojnach w Abchazji i Południowej Osetii ludzie pogodzili się z myślą, że zła sytuacja nieprędko się zmieni. Ale 26 lipca rozwiało się nawet złudzenie względnego spokoju. Zamordowano Georgija Sanaję – jednego z najbardziej cenionych przez Gruzinów dziennikarzy. Po raz pierwszy od wielu lat (od pogrzebu Muraba Kostawy, który był liderem walki o niepodległość Gruzji; zginął w wypadku samochodowym w 1991 r.) ludzie masowo wyszli na ulicę, by zademonstrować swój gniew . Żądali otwartego i rzetelnego śledztwa.
Pogrzeb Sanai zgromadził około 50 tys. osób. 26-letni dziennikarz był gospodarzem popularnego politycznego talk-show „Nocny Kurier”. Ktokolwiek stał za tym morderstwem, przesłanie było jasne dla każdego dziennikarza w Gruzji. – To ostrzeżenie dla nas wszystkich, by nie mówić więcej, niż nam się pozwala – komentował Erosi Kintsmariszwili, ówczesny dyrektor telewizji Rustavi-2, w której pracował zamordowany.