Rząd premiera Kazimierza Marcinkiewicza wystąpił z pierwszą od lat w tej skali polską inicjatywą międzynarodową: do 32 krajów (NATO i Unii Europejskiej) premier skierował list z propozycją zawarcia Paktu Bezpieczeństwa Energetycznego. Kto będzie miał jakiekolwiek kłopoty z zaopatrzeniem – z powodu klęsk czy trudności w dostawach – dostałby pomoc od innych, zgodnie z dewizą muszkieterów: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Warszawa podejmie wielką kampanię dyplomatyczną dla wsparcia swej propozycji; prezydent Kaczyński już przedstawiał ją w Paryżu, gdzie została wstępnie pozytywnie przyjęta, choć prezydent Chirac nie był entuzjastą włączania NATO do spraw energetycznych Unii. Na poparcie innych trzeba będzie poczekać.
W kołach dyplomatycznych bardzo ostrożnie potraktowano polską ofensywę. Przed oficjalnym wystąpieniem należało sondować reakcje, pozyskać sojuszników – radzą unijni dyplomaci, którzy zwracają uwagę, że Unia nie zaczyna przecież dyskusji energetycznych od zera. Od dawna mówi zwłaszcza o konieczności liberalizacji rynku i budowy połączeń międzykrajowych. Niestety, z niewielkim powodzeniem. Polska propozycja kładzie nacisk nie tyle na rynek, ile na świadome decyzje polityczne, przełamanie samych tylko mechanizmów rynkowych i komercyjnych i zbudowanie europejskiej sieci energetycznej. W nowym klimacie obaw o bezpieczeństwo energetyczne, jaki powstał po kryzysie rosyjsko-ukraińskim (kiedy to wiele krajów odczuło spadek dostaw gazu), głos zabrał komisarz unijny do spraw energetycznych Andris Piebalgs. Skrytykował on zbyt indywidualistyczne podejście poszczególnych krajów oraz nadmierną monopolizację w całym tym wielkim i ważnym sektorze gospodarki. Tymczasem zanosi się na dalszą koncentrację: w ubiegłym tygodniu podano, że niemiecki koncern E.