Zacznijmy od tego, co już za panem, a jeszcze przed widzami. Czyli od głównej roli w filmie „Kto nigdy nie żył”.
Rzeczywiście, pracę nad filmem zakończyłem w październiku, a widzowie obejrzą go zapewne dopiero we wrześniu. Film powstał według ciekawego i śmiałego scenariusza Macieja Strzembosza. Gram w nim księdza pracującego z uzależnioną młodzieżą, ich opiekuna. W pewnym momencie dowiaduję się, że jestem nosicielem wirusa HIV. Film to studium rozpadu osobowości głównego bohatera i tego, jak zmaga się z nową sytuacją. To była trudna rola, wymagająca szczególnego wyciszenia i skupienia.
Podobno także zrzucenia kilkunastu kilogramów.
Już wróciłem do normalnej wagi.
Ten film to debiut Andrzeja Seweryna w roli reżysera filmowego. Jak pracowało się z nim na planie?
Przed wielu laty, gdy po raz pierwszy spotkaliśmy się w teatrze, powiedziałem mu, że gdyby kiedykolwiek chciał, to mogę zagrać nawet klamkę w jego reżyserii. Dziś już rzadko spotyka się takich ludzi i reżyserów jak on: jest przepełniony poczuciem misji, cieszy się sukcesami innych, ciągle poszukuje, a równocześnie ma niezwykły talent pedagogiczny. Praca z nim sprawia, że nie myśli się o karierze, ale wyłącznie o roli. Poza tym cenię go za ogromne poczucie humoru.
Za to krócej będą czekać widzowie na pana nową rolę teatralną. Już za kilka dni premiera „Samotnego Zachodu” Martina McDonagha w Fabryce Trzciny. To także współczesny dramat.
Tak. Gram mężczyznę o silnie ugruntowanych i zdecydowanych przekonaniach religijnych, który walczy ze swym bratem (w tej roli Tomasz Kot) w imię wartości, którym hołduje przez całe życie.