Archiwum Polityki

Jak Olaf mnie ocalił

Obejrzeliśmy wczoraj z Olafem (synek średni) mecz piłkarski. Onegdaj trwały owe mecze czterdzieści pięć minut razy dwa plus przerwa. Dzisiaj sędziowie wydłużają rozgrywkę dowolnie, trzeba więc liczyć średnio czterdzieści osiem minut, plus piętnaście (przerwa), plus czterdzieści dziewięć, plus pięć co najmniej minut pomeczowego komentarza. Czterdzieści osiem plus piętnaście, plus czterdzieści dziewięć, plus pięć równa się minutom stu siedemnastu, prawie dwóm godzinom. Przez ten czas można by było przeczytać sto stron uczonej książki włącznie z konsultacją przypisów, spłodzić dziecię, a może nawet bliźnięta, zasadzić drzewo, zrobić podmurówkę pod nowy dom, skomponować symfonię, namalować ćwierć „Damy z łasiczką”. Wiele innych jeszcze pożytecznych rzeczy można by było dokonać.

Więc dlaczego mecz? Rzeczywiście w pierwszej chwili trudno jest odpowiedzieć na to pytanie, tym bardziej że kiedy nie gra Wisła z Krakowa, jest mi na ogół najzupełniej obojętne, kto wygra, a kto przegra. Po długim zastanowieniu się dochodzę do przekonania, iż na rzecz spojrzeć należy z zupełnie innej strony. Po ekranie biega dwudziestu chłopców (dwóch jeszcze sterczy w bramkach) i kopie okrągłą kulę. Wiem, że pobierają za to słone dywidendy. Ale ja? Czy może być z mojej strony akt większej bezinteresowności niż ich oglądanie? Dwie godziny – powtarzam, do tego dwie godziny po kolacji, kiedy jest się w najlepszej formie twórczej. Czas stracony?

Zestawienie z piłką nożną wyda się tu pewnie przesadne, aby nie powiedzieć niedorzeczne. Otóż Johann Wolfgang Goethe patrząc na portal katedry mariackiej w Strasburgu miał zakrzyknąć: „Tutaj skończyła się architektura – stała się muzyka”. Obecny przy nim Rijkard de Leeuwe zapisał słowa mistrza w innym trochę wariancie: „Oto kamienie, które stały się muzyką”.

Polityka 9.2006 (2544) z dnia 04.03.2006; Stomma; s. 95
Reklama